Do Brindisi polecieliśmy spontanicznie. Pół roku wcześniej odwiedziliśmy Apulię po raz pierwszy i zakochaliśmy się w południowej Italii, więc postanowiliśmy odwiedzić tę część Włoch po raz drugi i odkryć miejsca, których nie udało nam się zobaczyć za pierwszym razem. Zarezerwowaliśmy bezpośrednie loty z Katowic i po kilku godzinach ponownie zawitaliśmy na obcasie włoskiego buta, by przeżyć kolejne niezapomniane wakacje we Włoszech.
Tutaj możecie sprawdzić, jak dojechać z lotniska do Brindisi.
Było to w lutym 2020, czyli kilka tygodni przed zamknięciem granic. Wtedy jeszcze mało kto spodziewał się, że wirus opanuje cały świat i ograniczy podróżowanie na wiele miesięcy. Tym bardziej cieszę się, że udało nam się wtedy odwiedzić ukochane Włochy.
W Brindisi nie spotkaliśmy wielu turystów. Myślę, że wynika to z kilku powodów. Po pierwsze dlatego, że polecieliśmy tam poza sezonem, a po drugie – Brindisi nie jest turystycznym miastem. To miasto portowe i od portu prawdopodobnie wzięła się jego nazwa. Brindisi oznacza „głowę jelenia”. Port był ważnym punktem transportowym już w starożytności, kiedy to stanowił centrum handlowe dla Grecji i Wschodu.
W porcie w Brindisi zobaczyliśmy mnóstwo żaglówek, ale także kilka okrętów wojennych.
Nie bez znaczenia jest też fakt, że w Brindisi nie ma uroczych wąskich uliczek tak jak w innych miasteczkach w Apulii np. Polignano a mare, Locorotondo, Monopoli czy Ostuni.
Mimo to muszę przyznać, że Brindisi na swój sposób nas zauroczyło. Zatrzymaliśmy się tam na kilka dni i włóczyliśmy się, często bez celu po dość pustych ulicach, po których przemieszczali się Włosi, idący do pracy lub szkoły. Dzięki temu Brindisi wydawało nam się bardzo autentyczne. Nie nastawialiśmy się na nic za bardzo i dzięki temu pozwoliliśmy się pozytywnie zaskoczyć.
W okolicach Brindisi znajduje się sporo dzikich terenów. Trzeba tylko pójść przed siebie i uważanie się rozglądać, by odkryć prawdziwe perełki, które nie są opisane w przewodnikach.
Na koniec, zostawiam Was z magicznym zachodem słońca w porcie.